Strony

środa, 20 lutego 2019

Prolog

Była z nim od kiedy pamiętał. Silna i słaba. Okrutna i delikatna. Była różą z kolcami. Zabijała go i leczyła. Teraz czaiła się tuż pod skórą, kręciła się po jego ciele niecierpliwie, wyczekując momentu, w którym trucizna przestanie działać. Wyczekując północy. Idealnie. Gdy tylko wybiła ta godzina, kazała mu wstać. Obudziła go. Pośpieszała. Miał tylko chwilę, zanim przyjdzie do niego fałszywy lekarz i uśpi na kolejny dzień.
Bardzo ostrożnie wstał. Zdążył się już odzwyczaić od poruszania się, ale ona nie miała z tym probelemów. Utrzymała go w pionie, pozwoliła się rozchodzić, a potem schować za białymi drzwiami, zanim w ogóle ktoś do nich podszedł.
Po chwili do środka wszedł mężczyzna o ciemnych włosach, w szarym płaszczu. Już szykował się do wyjścia. Spodziewał się spędzić tutaj najwyżej dwie minuty. Podać truciznę i wyjść. Jak zawsze obrócił się w drzwiach dziwacznie, nie widząc, że ktoś obok niego stoi. Gdy je zamknął i zobaczył, że jego pacjent zniknął, było już dla niego za późno. Moc przeszła przez niego jak burza. Osunął się na podłogę upuszczając pudełko z trucizną, które do tej pory trzymał w dłoni.
Cieszyła się. To, co zrobiła było dla niej ekscytujące. Dla niego nie. Dla chłopaka, który z trudem pochylił się nad zabitym mężczyzną to było straszne przeżycie. Bał się go dotknąć. W końcu jednak ściągnął z niego płaszcz, opróżnił kieszenie i podszedł do okna. Wiedział, że to nie czas na żal , czy strach. Jego moc przed chwilą kogoś zabiła. Żeby mógł uciec. Ścisnął w ręku portfel, który jako jedyny został w kieszeni płaszcza. Bał się. Nie umiał tego powstrzymać.
Szybkim ruchem uchylił okno. Moc poruszyła jego ciałem, by to zrobił. Sam był zbyt słaby. Twarz owiał mu chłodny podmuch. Zapach Paryża pewnej sierpniowej nocy. Pachniało deszczem. Chłopak go nie lubił. Tak samo reagowała jego moc.
Zawahał się. Miał jeszcze chwilę. Zawsze po północy przychodził prawdziwy lekarz- sprawdzał jego stan. Chłopak musiał uciec, by móc nie zabiła i jego. By nie musiała. Z drugiej strony bał się czegoś innego. W końcu jednak usiadł na parapecie i przerzucił nogi na drugą stronę. Nie chciał aż tak ufać mocy. Zamknął oczy i zsunął się na dół.
Dzięki mocy nie poczuł upadku. Stanął na betonowym parkingu jakby zawsze był na jego wysokości. Otworzył oczy i rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu. Potem, napędzany emocjami, zerwał się nagle do biegu i zatrzymał się dopiero, gdy znalazł się na pełnych ludzi, zabytkowych ulicach.
Mógł odpocząć. Spuścił głowę, oddychając głęboko. Powoli tłumiony żal zaczynał do niego wracać, a strach został zastąpiony poczuciem bezpieczeństwa. Moc zwinęła się gdzieś, mrucząc niby kot. Chłopak przymknął oczy i skręcił za róg. Zderzył się z kimś. Zdezorientowany spojrzał na kobietę.
 Przeprosiła, uśmiechnęła się, poszła dalej. Nie. Nie poszła. Zawróciła do niego.
— Coś się stało? — zapytała go. Pokiwał głową, obserwując jej twarz i dziwaczne, różowe włosy. Ona natomiast patrzyła na jego  bose stopy i białą pidżamę pod plaszcz.— Chodź ze mną. Pomogę ci.
— Kim pani jest? — zapytał, nie do końca wiedząc, co robić.
Poszedł za nią, mimo braku odpowiedzi.
No tak.
Przecież się znali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz