czwartek, 19 grudnia 2019

Rozdział 2 - Różany Anioł

 

Siedział w fotelu zawinięty w koc. Próbował czytać. Nieszczególnie mu to wychodziło. Obraz rozmazywał się i wyostrzał. W końcu stracił cierpliwość. Minęło trochę czasu, od kiedy miał książkę w ręku. Ostatnio były to raczej bajki, kilka lat temu. Teraz pani Anthea przynosiła mu gazety. Pomagała mu. Przyzwyczajała z powrotem do świata. Po ucieczcie stracił znowu siły. Był zesztywniały, miał problemy z prostymi na pozór czynnościami. Teraz było coraz lepiej, ale wciąż nie mógł nic przeczytać. Moc zaśmiała się w nim. Tak. To ewidentnie jej sprawka. Nie cierpiała liter.
 
***
 
Sycylia otworzyła oczy. Coś jej się śniło, ale nie była pewna co. Zamknęła je, przetarła i otworzyła ponownie. Nie lubiła wstawać. Spojrzała na zegarek. Hę? Już po śniadaniu? Przez chwilę patrzyła na godzinę, nie będąc pewna, co widzi. Przekrzywiła głowę i odetchnęła z ulgą. Obudziła się za wcześnie. Spojrzała na swoją współlokatorkę. Spała odwrócona do ściany. Włosy miała związane w koczek. Musiała wstawać w nocy.
 
Ciemnowłosa ziewnęła i także odwróciła się przodem do ściany. Zamknęła oczy. Może jeszcze złapie swój sen?
 
***
 
Środa. Pierwszy tydzień leciał do tej pory spokojnie, jednak burzowe chmury, które zawisły nad Kadic poprzedniego wieczoru, zwiastowały, że sielanka niedługo się skończy. Mimo niepogody było dosyć ciepło. Jim, nauczyciel w-fu, wygonił zatem klasę na dwór, na odnowione w wakacje boisko. Kazał im przebiec kilka kółek, a potem stanąć w szeregu. Zapomniał sprawdzić obecności na początku lekcji, zatem teraz wykrzykiwał nazwiska z ławeczki, na której oparł wielki dziennik. Zdawało się, że trzyma go pierwszy raz, podobnie jak długopis.
 
– Ha! – wykrzyknął. – Gotowe.
 
Wstał, zostawiając dziennik i podszedł do uczniów.
 
– To nasze pierwsze spotkanie w tym roku szkolnym, zatem chciałbym poruszyć kilka... Tych, no... Kwestii. Po pierwsze – zaczął – nie będę tolerował ucieczek. Zrozumiano? Dowiem się, jeśli chociaż pomyślicie, żeby opuścić lekcję. Dotyczy to także pana, Della Robia! Po drugie – pokazał trzy palce. – nie toleruję nieprzygotowań. Żadnych wymówek! Przyjmę tylko zwolnienie lekarskie. Znaczy no, od pielęgniarki. Po trzecie – tym razem nie wykonał żadnych nadprogramowych gestów – zostaniecie podzieleni. Są te... Nowe przepisy, ze względu na które nie możecie wszyscy ćwiczyć razem. Uważam je za bezsensowne, jednak szanowny nasz pan dyrektor zatrudnił jakiegoś młodzika. Przyjedzie w poniedziałek. Do tej pory was podzielę.
 
Ktoś podniósł rękę i, nie czekając na reakcję Jima, odezwał się.
 
– Czy możemy sami wybrać swoje grupy?
 
– Ha! Chyba żartujesz. Zostaniecie podzieleni przeze mnie i TYLKO przeze mnie. Jak ja was znam, darmozjady, dobralibyście się, żeby gadać, a nie ćwiczyć. Gdy byłem w lotnictwie, tacy jak wy myli nam maszyny!
 
– Byłeś pilotem? – zapytał niski blondyn z fioletową plamą na włosach.
 
– Tak, ale wolałbym o tym nie mówić. Dobra. Do dwóch odlicz! Gramy w nogę!
 
***
 
Sycylia oberwała. Któryś z chłopaków kopnął piłkę tak mocno, że aż się przewróciła. Na chwilę pociemniało jej w oczach. Jim zagwizdał, by uczniowie przerwali grę, choć zrobili to bez jego nakazu. Podszedł do dziewczyny i pomógł jej usiąść.

 
– Tak się kończy brak właściwej rozgrzewki. Stones, zaprowadź ją do pielęgniarki.

– Nic mi nie jest – odparła Sycylia. Widziała już normalnie i była pewna, że nic wielkiego się nie stało. Przecież to tylko piłka. Zostanie najwyżej siniak.

– Tak, tak, wielu tak mówiło – zaczął Jim, gdy jedna z dziewcząt pomogła Sycylii wstać.

Ciemnowłosa przyjrzała się jej. Miała całkiem różowe włosy i zielone oczy. Z twarzy była trochę podobna do Atilei, co w sumie wydało się jej zabawne. Dziewczyna odprowadziła ją z boiska. Mimo wszystko Sycylia nie protestowała. Gdy wchodziły do budynku trochę zakręciło jej się w głowie, jednak nie dała tego po sobie poznać. Doszły do gabinetu. Aelita zostawiła ją na krzesełku, na korytarzu i pociągnęła za klamkę. Drzwi nie ustąpiły.

– Nie ma jej? – zdziwiła się. – Trudno. Poczekamy.

– Nic mi nie jest – powtórzyła czarnowłosa. – Odpocznę chwilę i wrócę na lekcję. 

– Może jednak? Obejrzy cię tylko. Nie ma się czego bać – zaśmiała się. Sycylia pokręciła głową.

– Jeśli wróci, zanim odpocznę, to mnie obejrzy. Jeśli nie, to wracam.

– No dobrze... – uznała niepewnie różowowłosa. Wyglądało na to, że trochę martwiła się o nową koleżankę.

– Możesz iść.

– Poczekam z tobą.

– Nie trzeba – uśmiechnęła się Sycylia. Tak, uśmiech zawsze pomagał. Aelita bez słowa pokiwała głową i odeszła. Nieźle.

A e li ta... Chodziło po głowie Sycylii. Nawet ma podobne imię do Atilei. Czy nie odwrotne? A e li ta... A ti le a... Może. Pomasowała delikatnie miejsce, w które trafiła piłka.

***

Sycylia patrzyła na tablicę, starając się cokolwiek zrozumieć. Była trzecia lekcja. Matematyka. Czuła pulsujący ból w głowie. Trudno powiedzieć, czy przez dzisiejsze zdarzenie, czy może przez kolejną noc zarwaną nad książką. Zastanawiała się, czy nie powinna teraz pójść do pielęgniarki. Ale co jej powie? Nie było Pani pięć minut, więc postanowiłam wrócić na lekcję? Zadzwonił dzwonek. Westchnęła. Powoli spakowała się, obserwując zdziwiona nauczycielkę. Tak oddała się tłumaczeniu, że nie zwróciła uwagi na godzinę.

– Wszystko w porządku – odezwała się nad jej głową Aelita. Sycylia spojrzała na nią, chowając ostatnią rzecz do plecaka.

– Ta. Po prostu nic z tego nie rozumiem – zaśmiała się, wskazując na tablicę.

– Może ci pomogę? – zaproponowała.

– Czemu nie? Po lekcjach? – zapytała. Aelita kiwnęła głową. – W porządku. Teraz biologia, tak?

– Najpierw chemia.

Wyszły z klasy. Sycylia po raz kolejny rozważyła pójście do pielęgniarki. W tym czasie doszły pod klasę i, nim się zdecydowała, zadzwonił dzwonek. Lubiła chemię. Pójdzie później.

Obie lekcje minęły szybko. Najpierw jedna, potem druga. Zaczęła się długa przerwa obiadowa. Godzinna. Sycylia pożegnała się z Aelitą i skierowała się w stronę internatu. Nie była głodna. Wolała poleżeć. Co prawda uczniom nie wolno było przebywać w budynku podczas zajęć, ale Jim powinien zrozumieć, jaka jest sytuacja. Wystarczyło by, że powie, że boli ją głowa i by jej nie ruszył. Raczej. Zresztą nie wyglądał na surowego nauczyciela. Może nawet puściłby ją bez słowa.

Bez przeszkód dotarła do pokoju, nikogo nie spotykając po drodze. Położyła się na łóżku, głęboko wzdychając i chwilę leżała z zamkniętymi oczami. Po chwili sięgnęła do szuflady w szafce nocnej po lusterko i przejrzała się w nim. Czego się spodziewała? Sińca? Za wcześnie... Chyba. Odłożyła lusterko i ponownie zamknęła oczy. Zdawało jej się, że tylko na chwilę, jednak coś pociągnęło ją w stronę snu... Tego samego co wcześniej? Dlaczego i tym razem nie mogła go zapamiętać?!

***

Pani Anthea przyniosła mu świeże bułki i teraz pokazywała, jak je kroić. Wcześniej nigdy tego nie robił. Moc protestowała, że się pokaleczy.

Sama to przecież robisz... Chciał powiedzieć. Odpuściła, czując jego irytację. Mimo to co jakiś czas widział pomarańczowe błyski, gdy nóż niebezpiecznie zbliżał się do jego palców.

Może sama je krój, jeśli tak się boisz – syknął w końcu. Jego ręce na moment zamarły, a potem wróciły do poprzedniej czynności. Moc rzeczywiście sama zaczęła rozkrajać bułki, jednocześnie upewniając się, że chłopak cokolwiek z tego chłonie.

Mówiłeś coś, Jean? zapytała Anthea.

Nie, nie odparł. ~Nie do ciebie...~ dodał w myślach

***

Sycylię obudziło delikatne szarpnięcie za ramię. Przez moment nic nie widziała. Po chwili jednak zorientowała się, że nie jest aż tak ciemno. Było szaro, ale nie wyglądało na to, by była noc. Za oknem błysnęło, co rozbudziło dziewczynę zupełnie. Poderwała się z łóżka. Zaraz jednak znowu na nie opadła, bo tym razem przed oczami zrobiło jej się ewidentnie czarno.

– O nie. To przez tę piłkę? – usłyszała głos Atilei. – Od rana wyglądałaś tak blado. A teraz jeszcze straciłaś przytomność...

– Nic mi nie jest – Sycylia pomachała ręką przed jej twarzą. Z powrotem usiadła. Teraz grzmot rozległ się dużo dalej. – Musiałam zasnąć. Już po lekcjach? – uświadomiła sobie naglę.

– Tak... Jest przed kolacją. Martwiłam się, gdzie jesteś.

– Dzięki.

– Na pewno nic ci nie jest? O lekcje się nie martw – zmieniła temat jak na komendę.– Mówiłyśmy z Aelitą, że miałaś wypadek na w-fie. Jim to potwierdził, słyszałam, jak rozmawiał z nauczycielami.

– Nie byłam u pielęgniarki. Dowiedzą się.

– Nie było jej dzisiaj, nie wiesz? – zdziwiła się Atilea. – Podobno musiała jechać naglę do matki.

Kolejny grzmot rozległ się bardzo blisko. Atilea spojrzała na okno i podeszła do niego. Przekręciła klamkę. Sycylia nie zwróciła uwagę, że nie zamknęły go do końca... Nie zwróciła nawet uwagi, że je otwierały.

– Zjemy coś, pokażesz się Jimowi – zaczęła naglę Atilea. – Powinno być w porządku. Dam ci przepisać notatki, ale to jak wróci światło. Chyba, że masz lampkę na baterie.

– Tylko latarkę. Mogę spróbować ją jakoś zamontować.

– Mogę ci pomóc – zaproponowała ochoczo dziewczyna. Potem jakby znowu się przestawiła. – Na pewno nic ci nie jest?

– Na pewno. Czuję się całkiem dobrze – odparła Sycylia, uśmiechając się. Rzeczywiście, głowa już jej nie bolała.

– To dobrze. Chodź – podała jej rękę, żeby pomóc wstać.

Dziwna dziewczyna... Pomyślała Sycylia.

czwartek, 5 grudnia 2019

Rozdział 1 - Przybycie Damy

W pustce było cicho jak zwykle. Normalnie było też pusto, ale od kilku dni w oddali było widać zbiorowisko jasnych kul różnych rozmiarów. W tej chwili zdawały się przygasać, jakby istota, która była w nich zawarta, spała. Ta druga, mniejsza, nie była pewna, czy to w ogóle możliwe. Ona nie była w stanie spać. Nie umiała się wyłączyć nawet na chwilę. Odwróciła się w drugą stronę, starając się nie zazdrościć. Głupie uczucie.

***

Pociąg zatrzymał się przy pełnym ludzi peronie. Sycylia wysiadła jako jedna z pierwszych, ciągnąc za sobą niewielką walizkę. Jak najszybciej ustawiła się z boku, by nie przeszkadzać. Jej sąsiadka wygramoliła się z wagonu dopiero po kilku minutach. Miała o wiele większy bagaż. Dwie duże walizy. Podeszła do Sycylii i uśmiechnęła się.
— Wypatruj samochodu Jean Pierra, jak już będziesz na parkingu. Zaraz do was dołączę. Weźmiesz jeszcze jedną walizkę?
— Mogę — odparła dziewczyna i wyciągnęła rękę po uchwyt tej większej.
— Tą mniejszą. Nie chcę, żebyś skrzywiła sobie kręgosłup — kobieta zaśmiała się cicho i podała bagaż Sycylii.
— Dobrze.
Ciemnowłosa chwyciła brązową rączkę walizki i skierowała się w stronę parkingu. Samochód Jean Pierra stał dosyć blisko. Mężczyzna wyszedł na powitanie Sycylii i pomógł jej zapakować walizki. Wsiedli do pachnącego fabryką samochodu. Sąsiadka przyszła po kilku minutach. Kazała Sycylii przejść do przodu, a sama rozłożyła się ze zwoją walizką na tylnym siedzeniu. Jean Pierre ruszył.
— Co za dzień — narzekała kobieta. — Pociąg się spóźnił, okropny upał i jeszcze nie udało mi się nic załatwić.
— Pani Willson nie przyszła? — zdziwił się kierowca.
— Przyszła. Żeby odmówić. Ma szczęście, że nie wykonałam jeszcze zamówienia.
— Mówi się trudno. A czy... — zawahał się. — Profesor dzwonił?
— Nie. Za to podobne zlecenie otrzymałam od Mary.
— Bardzo podobne?
— Wręcz takie same. Może mniej szczegółów, ale chodzi o to samo. Nie zdziwiłabym się, gdyby zaczęli się przekrzykiwać, kto da więcej.
— Aż tak im zależy?
— Na to wygląda. Przyjmę oba zamówienia. Może być problem z wysyłką, ale myślę, że będą zadowoleni.
— Dasz radę.
— Mam nadzieję. A. Zapomniałam — wyjęła telefon i podała go Sycylii. — Zadzwoń do ojca, że jesteśmy.
— Dobrze  — wzięła urządzenie. Wybrała numer i przyłożyła je do ucha. Po kilku sygnałach  odrzuciło połączenie. — Pewnie jeszcze śpi — powiedziała, oddając telefon.
— Spróbujesz później.

Po kilkunastu minutach zatrzymali się pod bramą szkoły. Jean Pierre wysiadł, wziął od żony walizki. Sycylia wysiadła ze swoją. Cała trójka skierowała się do środka. Przeszli przez przestronny dziedziniec, prosto do budynku, w którym mieścił się gabinet dyrektora i inne pomieszczenia administracyjne. Jean Pierre przywitał się z sekretarką, wziął klucz do pokoju Sycylii i dał jej go. Potem rozeszli się w swoje strony. Sycylia do internatu; małżeństwo do kwater nauczycieli, które w tym roku odnowiono po kilku latach nieużytkowania.
Dziewczyna dotarła do pokoju. Otworzyła drzwi i rozejrzała się po nim. Niewielki, dwuosobowy. Szafa, biurko, dwa łóżka. Sycylia była ciekawa, kim będzie jej współlokatorka, o ile zostanie jej przydzielona. Tymczasowo odłożyła walizkę, przebrała się w świeże ciuchy i położyła się, chcąc odpocząć.



***

Kula podpłynęła bliżej zbiorowiska. Była ciekawa, czy uda jej się porozmawiać, choć tak na prawdę nie miała o czym. Mogła zapytać o to, co widziała wcześniej, ale w zasadzie istota mogła tego nawet nie zauważyć. Była pewnie zajęta czymś w innym świecie.
— Możemy porozmawiać? — zapytała mała kula. Chwila ciszy.
— Oczywiście, Waldo — odparła uprzejmie istota. — Co się stało?
Franc Hopper odetchnął z ulgą na tyle, na ile pozwalał mu cyfrowy niebyt. Mogli porozmawiać.

***

Wieczorem Sycylia postanowiła rozejrzeć się trochę po otaczającym szkołę parku. Była ładna pogoda, więc nie chodziła tam sama. Co chwilę wpadała na grupki i pojedynczych uczniów, starających się zaczerpnąć jeszcze trochę luzu przed końcem wakacji. W sumie nie było tu wiele do oglądania. Kilka razy wpadła na stare wejścia do ścieków, może nawet na to samo - nie była pewna. W końcu dotarła do ogrodzenia i idąc wzdłuż, trafiła z powrotem do szkoły. Postanowiła podejść do tablicy ogłoszeń i jeszcze raz przyjrzeć się planowi dnia. Nie chciała spóźnić się na apel. Potem zresztą miała jechać po kilka książek, które ojciec zamówił wcześniej w pobliskiej księgarni.
Sycylia źle czuła się z myślą, że zobaczy ojca dopiero na święta. W ogóle nie podobał jej się pomysł przeniesienia do Kadic. Dobrze było jej w poprzedniej szkole, jednak ojciec coraz częściej musiał wyjeżdżać i, mimo, że nie była już dzieckiem, uznał, że lepiej będzie nie zostawiać jej samej. Pani Delmas zaproponowała Kadic trafiło więc na Kadic.
Dziewczyna podeszła do Tablicy i przez moment wpatrywała się w tekst. Apel na godzinę dziewiątą. Wcześniej śniadanie o siódmej, potem obiad po czternastej. Kolacja o osiemnastej. Normalnie. Lekcje na kilka następnych dni... Miała je zapisane. Musiała tylko znaleźć swoje notatki. Zresztą wystarczyło, że zapamięta kogoś z klasy i pójdzie za nim rano. Nic trudnego.
Ziewnęła. Zawsze, kiedy spała w ciągu dnia czuła się senna. Do kolacji zostało jej jeszcze pół godziny, więc postanowiła wrócić do pokoju i trochę poleżeć. Przeszła przez kolorowe korytarze, starając się nie wchodzić z nikim w kontakt i weszła do pokoju. Zapomniała, że zamknęła drzwi, więc pociągnęła za klamkę. Już miała cofnąć rękę, jednak, ku jej zdziwieniu, bez problemu otworzyła.
 — O. Hej! —  powiedziała, widząc swoją nową współlokatorkę. Tak na prawdę przez chwilę chciałą się wycofać... Ale przecież widziała swoje rzeczy.
— Hej — przywitała się dziewczyna, podnosząc się z łóżka. Sycylia przyjrzała się jej.
Współlokatorka miała jaśniutkie blond włosy o różowych końcach i jasne - o nierozpoznawalnym z tej odległości kolorze - oczy. Była ubrana w lekkie ciuchy dobrej jakości, bez żadnych wzorów czy udziwnień. Zwykły T-shirt, spódnica i ciemne rajtuzy.
— Atilea — podała rękę z uśmiechem. Był dziwny. Wyglądało na to, że zmusza się do przyjaznego zachowania wobec obcej osoby. To aż takie trudne?
— Sycylia — odparła ciemnowłosa.
— Chodzimy do tej samej klasy, prawda? Dziwne by było, gdyby nie...
— Chyba tak — zgodziła się niepewnie. — To by było dziwne.
— Nie wiesz może, o której są posiłki?
— Kolacja jest za niecałe pół godziny. Nie dostałaś spisu?
— Zgubiłam go — odpowiedziała dziewczyna. Miała taki delikatny, wysoki głosik. Trochę denerwujący, ale słodki. — Czy... Mogłybyśmy umówić się w sprawie podziału szafy? Zanim jeszcze pójdziemy jeść?
— Nie ma sprawy. Założyłam, że po prostu weźmiemy po połowie. 
— Nie ma równej ilości półek — dziewczyna wyglądała na zmieszaną. Sycylia zaśmiała się.
— Pięć półek, wieszaki i dwie szuflady. Po dwie półki na ubrania. W części na wieszaki jest podłoga, więc można uznać ją za półkę na buty. Każda z nas ma zatem jedną półkę na buty. No i szuflady, na bieliznę, czy inne drobiazgi. Z tego co widziałam są dosyć duże.
— Brzmi logicznie.
Sycylia znowu się uśmiechnęła.
— Jeszcze masz jakieś pytania?
— Nie. Na razie nie — odparła Atilea odwracając wzrok. Usiadła z powrotem na łóżko i przymknęła oczy.
~ Pewnie też jest zmęczona ~ pomyślała Sycylia, także siadając. Wzięła do ręki książkę, którą wcześniej wypakowała na łóżko. Przejrzała kilka stron, jednak nie mogła się powstrzymać od spoglądania na współlokatorkę. Siedziała, patrzyła w ścianę. Była zupełnie nieobecna. Sycylia miała wrażenie, że może zacząć śpiewać, a ona nawet się nie zorientuje. Pozwoliła jednak sobie nie testować tej teorii.

***

— Nad czym pracujesz? — zapytał Hopper. Kule nie odpowiedziały. Zirytowało go to. Rozmawiali przez kilka godzin jak przyjaciele... A nie odpowiedział na taką rzecz! — Nie będę cię przecież zatrzymywał. Chcę tylko wiedzieć.
— Jak skończę, Waldo. Poczekaj jeszcze— odparła istota.
— Ile?
Kule przez chwilę milczały. Hopperowi wydawało się, że przygasły... Znowu.
— Może tydzień, może dwa. Trudno mi powiedzieć. Muszę...
— Co?
— Poczekaj chwilę. Muszę zrobić coś ważnego...
Kule drastycznie przygasły, także Hopper poważnie się przestraszył. Nie spodziewał się, że istota będzie robiła coś, co aż tak ją zajmie... Chociaż właściwie, od czego zależało to, że przygasła? Nie mogła drzemać, skoro coś robiła. Skupiała się zatem, czy może oszczędzała energię? A może zużywała ją do czegoś? Dziwne, naprawdę dziwne...

środa, 20 lutego 2019

Prolog

Była z nim od kiedy pamiętał. Silna i słaba. Okrutna i delikatna. Była różą z kolcami. Zabijała go i leczyła. Teraz czaiła się tuż pod skórą, kręciła się po jego ciele niecierpliwie, wyczekując momentu, w którym trucizna przestanie działać. Wyczekując północy. Idealnie. Gdy tylko wybiła ta godzina, kazała mu wstać. Obudziła go. Pośpieszała. Miał tylko chwilę, zanim przyjdzie do niego fałszywy lekarz i uśpi na kolejny dzień.
Bardzo ostrożnie wstał. Zdążył się już odzwyczaić od poruszania się, ale ona nie miała z tym probelemów. Utrzymała go w pionie, pozwoliła się rozchodzić, a potem schować za białymi drzwiami, zanim w ogóle ktoś do nich podszedł.
Po chwili do środka wszedł mężczyzna o ciemnych włosach, w szarym płaszczu. Już szykował się do wyjścia. Spodziewał się spędzić tutaj najwyżej dwie minuty. Podać truciznę i wyjść. Jak zawsze obrócił się w drzwiach dziwacznie, nie widząc, że ktoś obok niego stoi. Gdy je zamknął i zobaczył, że jego pacjent zniknął, było już dla niego za późno. Moc przeszła przez niego jak burza. Osunął się na podłogę upuszczając pudełko z trucizną, które do tej pory trzymał w dłoni.
Cieszyła się. To, co zrobiła było dla niej ekscytujące. Dla niego nie. Dla chłopaka, który z trudem pochylił się nad zabitym mężczyzną to było straszne przeżycie. Bał się go dotknąć. W końcu jednak ściągnął z niego płaszcz, opróżnił kieszenie i podszedł do okna. Wiedział, że to nie czas na żal , czy strach. Jego moc przed chwilą kogoś zabiła. Żeby mógł uciec. Ścisnął w ręku portfel, który jako jedyny został w kieszeni płaszcza. Bał się. Nie umiał tego powstrzymać.
Szybkim ruchem uchylił okno. Moc poruszyła jego ciałem, by to zrobił. Sam był zbyt słaby. Twarz owiał mu chłodny podmuch. Zapach Paryża pewnej sierpniowej nocy. Pachniało deszczem. Chłopak go nie lubił. Tak samo reagowała jego moc.
Zawahał się. Miał jeszcze chwilę. Zawsze po północy przychodził prawdziwy lekarz- sprawdzał jego stan. Chłopak musiał uciec, by móc nie zabiła i jego. By nie musiała. Z drugiej strony bał się czegoś innego. W końcu jednak usiadł na parapecie i przerzucił nogi na drugą stronę. Nie chciał aż tak ufać mocy. Zamknął oczy i zsunął się na dół.
Dzięki mocy nie poczuł upadku. Stanął na betonowym parkingu jakby zawsze był na jego wysokości. Otworzył oczy i rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu. Potem, napędzany emocjami, zerwał się nagle do biegu i zatrzymał się dopiero, gdy znalazł się na pełnych ludzi, zabytkowych ulicach.
Mógł odpocząć. Spuścił głowę, oddychając głęboko. Powoli tłumiony żal zaczynał do niego wracać, a strach został zastąpiony poczuciem bezpieczeństwa. Moc zwinęła się gdzieś, mrucząc niby kot. Chłopak przymknął oczy i skręcił za róg. Zderzył się z kimś. Zdezorientowany spojrzał na kobietę.
 Przeprosiła, uśmiechnęła się, poszła dalej. Nie. Nie poszła. Zawróciła do niego.
— Coś się stało? — zapytała go. Pokiwał głową, obserwując jej twarz i dziwaczne, różowe włosy. Ona natomiast patrzyła na jego  bose stopy i białą pidżamę pod plaszcz.— Chodź ze mną. Pomogę ci.
— Kim pani jest? — zapytał, nie do końca wiedząc, co robić.
Poszedł za nią, mimo braku odpowiedzi.
No tak.
Przecież się znali.